Fani są w stanie wiele zrobić, by bronić swoich idoli. W naszym domu Basia – bohaterka książek Zofii Staneckiej i Marianny Oklejak – oraz jej rodzina są postawieni na piedestale. Uwielbiam ich ja, uwielbia moja córka. Ale to ona jest fanką absolutną – bo to jej podoba się również „Wielka księga Basi i Franka”.
Basia jest rezolutną dziewczynką w wieku przedszkolnym. Franek jest jej młodszym bratem, który pewnie ma półtora roku, tak mniej więcej, i wszystkiego się uczy. Jest zapatrzony w starszą siostę jak w obrazek. Basia chętnie się z nim bawi, a przy okazji pokazuje mu świat i jego zasady. Rodzeństwo idealne. Zupełnie jak moje dzieciaki. Nie bez kozery mój Maciek, czytając córce książkę zmienia imiona bohaterów na imiona naszych dzieci – córka to uwielbia.

„Wielka księga Basi i Franka” jest adresowana dla najmłodszych dzieci, albo dla dzieci, które uczą się czytać samodzielnie (niech nie dziwi zatem rozpiętość wiekowa, którą zakreśliłam). I właśnie przez to, że odbiorca jest tu młodszy niż w klasycznych historiach o Basi, to język jest prosty i nawet nie pobrzmiewa w nim fraza, jaką dobrze znamy z opowieści o pięcioletniej Basi.
Z punktu widzenia rodzica „Wielka księga Basi i Franka” jest trochę nudna. Tylko że to nie ma żadnego znaczenia, bo to nie jest ksiażka dla mnie. Najważniejsze, że moja córka ją lubi. Śmieje się, kiedy widzi w książce, jak Franek wkłada majtki na głowę. A w realu wręcz pokłada się ze śmiechu, kiedy jej brat, niczym brat Basi, chce włożyć bluzkę na nogi. Lubi rozdziały, które kończą się zadaniami do wykonania – połączeniem skarpetek w pary czy wyszukiwaniem odpowiednich kształtów na obrazkach.
Od mojej córki piątka. A jej piątka jest moją piątką.
„Wielka księga Basi i Franka”
Tekst: Zofia Stanecka
Ilustracje: Marianna Oklejak
Wydwanictwo Egmont