Dzieci zwierząt mają głos. „Wielka księga zwierzaków”

„Wielka księga zwierzaków” to taka wielka księga emocji. Martyna Wojciechowska wymyśliła historie zwierząt tak, że dziecko odnajdzie się w prezentowanych sytuacjach, zobaczy w zwierzaku kogoś bliskiego i wejdzie w jego uczucia. To ważne, by zobaczyć, jak bardzo świat zwierząt zależy od nas i co musimy zrobić, by pozwolić im żyć bezpiecznie.

Tym, co rzuca się w oczy jako pierwsze, gdy bierzemy do ręki „Wielką księgę zwierzaków”, są zdjęcia. Jedne wielkie, by zachwycić, inne skoncentrowane na szczególe, by zwrócić uwagę na to, co akurat ciekawe. To typowa szkoła „National Geographic”. Jak zwierzęta, to na tle przyrody, wśród której żyją. Jak miejsce, to takie, że człowiek aż się skręca w środku, żeby tam pojechać. Nie ma co ukrywać: wzrokowcy, mając przed sobą „Wielką księgę zwierzaków”, będą ukontentowani.

Nie chodzi jednak tylko o fotografie.

Zbiór ciekawostek

Stron ze zdjęciami opatrzonymi rozbudowanymi podpisami pełnymi ciekawostek z życia zwierząt jest na tyle dużo, że myślę, iż można tę książkę „przeczytać” choćby tylko w ten sposób, a i tak nasza wiedza o świecie przyrody mocno się poszerzy. Jest to więc obrazkowo-tekstowe kompendium wiedzy o opisywanym zwierzaku.

Tylko nie o każdym zwierzaku. To nie encyklopedia zwierząt, nie, nie. Wybranych zostało tylko dziesięć, wśród nich uwielbiane przez dzieci słonie, żyrafy czy koale, ale są i te spoza kręgu ulubieńców, jak kawia z Peru czy szczur z Indii. W środku nie ma tylko informacji o zwierzętach, są także o kraju, tamtejszych zwyczajach – w zasadzie jedynym kryterium jest to, by było ciekawie.

Informacje o świecie przyrody wplecione w historię konkretnego malucha

Dobrze, a jak opisane są te zwierzęta? W końcu książka, która ma trzysta stron z okładem, musi mieć treść. Ma – i to całkiem sporo. Są to historyjki opowiadane w pierwszej osobie przez „zwierzęta”. Są małe, lubią się bawić, mają przyjaciół ze swojego świata, czasem – dramatyczną historię. Ten sposób narracji – przez zwierzaka właśnie – może małym dzieciom pomóc wejść w jego świat, ba, mogą się wręcz z małym ulubieńcem próbować utożsamić.

Ten sposób opowiadania podoba się zwłaszcza mojemu synowi – słucha, co do pingwinka mówi jego mama, potem co myśli o tym pingwinek i jak on to postrzega – a postrzega trochę jak chłopiec, który wszystkiego się uczy, jest bardzo ciekawy, ale też broi, bo jest po prostu mały i chce się przede wszystkim bawić. Sami chyba rozumiecie, że małe dziecko wchodzi w tę historię jak w masło.

„Mamo, on naprawdę to powiedział?”

Opowieści zwierząt bywają przejmujące. Mój syn aż zasłonił uszy przy fragmencie, gdy mały koala opowiadał, jak to jego mama została potrącona przez samochód, który jechał drogą wytyczoną przez las eukaliptusowy, a potem trafiła do szpitala dla zwierząt.

Inne są jak baśń, tylko przeniesiona w świat zwierząt. Ot, dwuletnia lwica ma przejść egzamin, który pozwoli zweryfikować, czy jest już gotowa, by polować wraz z innymi lwicami. Bardzo się tym denerwuje, wręcz boli ją brzuch, ale bardzo chce, by jej surowa mama była z niej dumna. W końcu dostaje zadanie: ma wytropić inną lwicę, która ukryła się gdzieś w promieniu 15 kilometrów. Na jej drodze staje jednak hiena, a hieny i lwy bardzo się nie lubią. Nie będą jednak walczyć. Hiena czegoś od niej chce… Czy młoda lwica jej pomoże, mocno osłabiając jednak swoje szanse na zdanie testu?

Zgadzam się: te opowiadania mocno wykraczają poza opowieści o zwierzętach. Emocje są całkiem ludzkie, dzieci odnajdą się w nich jak w lustrze. Ba, mój pięcioletni syn, który wciąż bierze książki dość dosłownie, słuchając historyjki o orangutanie, zapytał: „on naprawdę to powiedział”?

Jedno porównanie samo się narzuca

Mój syn bardzo lubi tę książkę. Nela mała reporterka, którą uwielbia z kolei moja córka, jakoś do niego nie trafia („Nela jest dziewczyną, więc jest dla dziewczyn” – mówi mój syn). Natomiast córka, która większość ciekawostek o zwierzętach zna dzięki Neli, nie jest „Wielką księgą zwierzaków” tak zainteresowana. „Ja już to wiem” – mówi. Ale to tylko jeden z powodów. Kluczowy: jest już przyzwyczajona do sposobu odkrywania świata, jaki zaproponowała Nela. To, że niby mówi do niej mały pingwin czy orangutan, wydaje jej się zbyt dziecinne. Mam jednak wrażenie, że te opowieści jej się podobają, tylko wstydzi się do tego przyznać. Ona rozumie, że są wymyślone, ale bardzo ją rozczulają i ilekroć czytam je synowi, to bacznie słucha i jeszcze je komentuje.

Podsumowując. Ciekawa lektura dla dzieci. Bogata w ilustracje i informacje, a przy tym oddziałująca na emocje. Mam wrażenie, że Martyna Wojciechowska chciała nam też pokazać, jak bardzo świat zwierząt zależy od nas i że musimy wiele zrobić, by je uratować i pozwolić im żyć bezpiecznie. A żeby chcieć im pomóc, musimy je polubić i zobaczyć, że aż tak bardzo się od nas nie różnią. Stąd ten zabieg z emocjami.

Bardzo dobra książka.

„Wielka księga zwierzaków”

Tekst: Martyna Wojciechowska
Wydawnictwo: Słowne

Dodaj komentarz