"Wyliczanki bez trzymanki" - ufoludek

„Wyliczanki bez trzymanki”

Zjeżdżalnia, basen z kulkami, klocki, domek dla lalek. Na sali zabaw, na którą chodzimy, jest wiele atrakcji. Książka Agnieszki Frączek „Wyliczanki bez trzymanki” jest jedną z nich. Kiedyś spróbowałam pominąć ten punkt programu, czym doprowadziłam moją córkę do histerii. Serio.

Tere-fere…Olaboga!
Fiku-miku, hulajnoga!
Ecie-pecie, na niej lama,
ence-pence, w dwóch piżamach,
ene, due, zjeżdża z górki,
elke, trelke, na pazurki.
Rike-fake…! Bez trzymanki!!!
Bum! To koniec wyliczanki.

„Wyliczanki bez trzymanki” są właśnie takie. Autorka bierze coś znanego – wszak te wyliczanki bazują na tych, które wszyscy znamy – a potem jedzie gdzie ją wyobraźnia poniesie. Ma być ciekawie, ma się dziać i rymować. A dziecko ma rechotać. A matce ma się język łamać, bo te wierszyki to też niezła gimnastyka dla czytającego.

Jak pierwszy raz czytałam te wierszyki, to wydawało mi się, że moja trzylatka jest na nie za mała. Że to wszystko jest dla niej zbyt abstrakcyjne. Ba, przecież ona nie zna (chyba?) niektórych wyrazów z tych wyliczanek i będzie mnie o nie pytać, jeszcze przed pointą. Nic takiego nie nastąpiło. Albo jej nie doceniłam, albo po prostu odbiera te teksty na swoim poziomie, bawiąc w najlepsze, a całą resztę ma w poważaniu.

"Wyliczanki bez trzymanki" - "Czary-mary"

Te wyliczanki bywają bez sensu – jak to wyliczanki. Wymykają się ocenie w stylu: „to historia o…”, „dziecko nauczy się, że…” czy „przesłanie tekstu to…”. Dziecko będzie miało za to przy nich niezły ubaw i o to w tym chodzi. I cóż, ja mogę nie być ich fanką, lecz moje zdanie się tu nie liczy. Moja córka uczyniła z nich żelazny punkt wizyty w sali zabaw. Widać książka jednak może konkurować z placem zabaw. Dlatego chylę czoła przed autorką.

Od nas piątka. Polecamy.

"Wyliczanki bez trzymanki" - okładka„Wyliczanki bez trzymanki”

Agnieszka Frączek

Ilustracje: Krzysztof Kiełbasiński

Wydawnictwo: Wilga