"Turlututu, gdzie jesteś?"

„Turlututu, gdzie jesteś?”

To miał być pewniak. Córka męczyła mnie o nowego „Turlututu” od tygodnia. Wierciła dziurę w brzuchu przy każdej okazji. Pomyślałam: warto spróbować. Rok po sukcesie „Turlututu, a kuku, to ja!” kupiliśmy „Turlututu, gdzie jesteś?”. I właśnie, nie wiem, w którym kącie cię szukać, Turlututu…

„Naciśnij mnie” i „Turlututu, a kuku, to ja!” – te dwie książki czytałyśmy ubiegłej jesieni do znudzenia – mojego, bo córka każde czytanie traktowała jak pierwsze. Ostatnio przypomniała sobie o nich i znów bawiłyśmy się jak kiedyś. Niestety, przy „Turlututu, gdzie jesteś?”, którego niedawno kupiłyśmy, nie udało nam się utrzymać tego entuzjazmu.

Ktoś może powiedzieć: co się dziwisz, córka jest rok starsza. Rok to bardzo dużo w życiu malucha. Zgadzam się. Tylko że mi też poprzednie książki wchodzą lepiej niż nowa. Zwyczajnie wydaje mi się, że są lepsze, a na pewno bardziej różnorodne. Każda z historii „Turlututu, a kuku, to ja!” opiera się na innym koncepcie. A to mieszamy, a to śpiewamy, a to kręcimy książką i wypowiadamy zaklęcie. Dużo historii, dużo pomysłów. „Turlututu, gdzie jesteś?” pod tym względem jest trochę, hm, płaska, nie wspominając, że jest krótsza od „…a kuku…”.

Dobra, co mamy w środku? Znani bohaterowie – Turlututu i Tarlatata – chowają się przed Gryzmołstworem, który wygląda dokładnie tak, jak się nazywa. Trzeba zmylić Gryzmołstwora, wypowiedzieć zaklęcie (wśród zaklęć odczarowujących są „lejdidipankk”, „te-es-aa” i „dżemstop”), wystraszyć złośliwą Lakatę i zrobić groźną minę. Niby nieźle. Tylko potem wszystko jest jedną historią o szukaniu prawdziwego Turlututu. W zasadzie tego się powinniśmy spodziewać po tytule, więc czemu się czepiam? Pewnie się rozpuściłam i czekałam na jakiś pomysł, na który sama bym nie wpadła albo który nie byłby pochodną tego, co już znam z poprzedniej lektury Tulleta.

"Turlututu, gdzie jesteś?"

Od razu mówię oburzonym: to jest dobra książka. Na czwórkę. Po prostu myślałam, że będzie lepsza. Że dziecko będzie mi ją przynosić do kuchni, jak robię obiad albo podkładać na szafkę z butami przed wyjściem na spacer. Nie mogę uwierzyć, że przeczytałyśmy książkę kilka razy i co: nic dalej?

Lekcja dla mnie: trzeba było czytać książki Tulleta, kiedy grzały niczym koksownik zimą, a nie poniewczasie szukać żaru w popielniku.

"Turlututu, gdzie jesteś?"„Turlututu, gdzie jesteś?”

Autor: Herve Tullet

Wydawnictwo: Babaryba

 

 

 

 

 

 

PS Zapraszam także do zapoznania się z naszymi wrażeniami po lekturze „A gdzie tytuł?” autorstwa Herve Tulleta.

Dodaj komentarz