Porysuj mnie

„Porysuj mnie”. Książka pełna gryzmołstworów

„Porysuj mnie” to nie tyle książka, co zestaw zadań nawiązujący do innego hitu Herve Tulleta „Naciśnij mnie”. Kropki wracają, by rozbudzić dziecięcą wyobraźnię. Chcą zostać udekorowane, przemienione w wesołe buźki, cukierki czy fikuśne owoce. Do dzieła!

W książkach Herve Tulleta trzeba naciskać („Naciśnij mnie”), zaczarować paluszek i narysować nim kształt bohatera („Turlututu”) czy pracować głosem, szepcząc lub krzycząc w zależności od wielkości i położenia kropek („Och! Książka pełna dźwięków”). Znamy to i lubimy.

Za każdym razem jednak brakowało jednego: żeby w nich porysować. Tak naprawdę. Gryzmołstwór co prawda przechadzał się w książce, ale ten narysowany przez Tulleta. Własnego zrobić jakoś nie wypadało, w końcu były to książki, a tym należy się szacunek.

Tu Tullet zrywa z konwencjami i szacunkiem do książki. Stworzył taką, która z założenia ma być kolorowana i mazana. Która ma być pełna własnych gryzmołstworów.

Mamy więc przed sobą grubą książkę do uzupełniania. Wydało ją, jak i inne pozycje Tulleta w Polsce, wydawnictwo Babaryba. Autor prowadzi przez nią, dając wskazówki, co by z tymi kropkami zrobić. Uzupełniać, łączyć, ozdabiać, przemieniać. Ale to tylko wskazówki, bo dziecko może przecież zrobić, co chce. I wierzcie mi – robi.

Mój syn m.in. na „Porysuj mnie” uczy się rysowania. Trzy, cztery lata to jest bardzo dobry wiek na tę książkę, bo dzieciaki już po swojemu prowadzą kredkę, a że krzywo? A Turlututu to jest idealny? Starsze dzieci na pewno ozdobią książkę ładniej, staranniej, ale to te młodsze będą miały chyba lepszą zabawę. Przynajmniej takie są obserwacje z mojego domu.

Powiem tak: gdy tak jak teraz wielu z nas siedzi w domu ze swoimi dziećmi, „Porysuj mnie” to książka, która się przydaje. Zadań jest tu bardzo dużo. Podkreślam: bardzo. Trudno jednak oczekiwać od małych dzieci, by do każdej strony podchodziły z nabożeństwem i uzupełniły każdą kropkę. Uzupełnią jedną i zostawią? Tak też jest dobrze. A wtedy strony lecą dużo szybciej.

Trudno tę książkę traktować jak lekturę, bo to akurat żadna lektura – nie będę więc jej oceniać. Ale pozwalam sobie zwrócić na nią uwagę, bo wierzę w intuicję Herve Tulleta i widzę, że jego pomysły sprawdzają się w moim domu. Mój syn spędził już trochę czasu nad „Porysuj mnie”. M.in. dzięki niej z dziecka, które uciekało w przedszkolu od rysowania, już zmienił się w takie, które samo prosi o kredki (pani w przedszkolu też to zauważyła!). A że czasem dostrzeże w kolorowance coś zupełnie innego i ozdobi po swojemu? Tylko się cieszyć. Ma wyobraźnię.

„Porysuj mnie”

Herve Tullet

Wydawnictwo: Babaryba

Dodaj komentarz