Jeśli macie dosyć obrazków akuratnych rodzin, nie pozbawionych drobnych problemów, ale obowiązkowo pełnych, to jest książka dla was. „Pobawimy się?” to książka na wskroś współczesna – bohaterka pochodzi z rodziny patchworkowej. Oddech dla wszystkich, którzy wychowują dziecko samotnie lub z partnerem.
Od razu powiem. Tu niby też jest pełna rodzina, tyle że mężczyzna nie jest ojcem dziecka. Wychowuje małą Tolę, ale dziewczynka nazywa go po imieniu – Gunnar. Drobiazg, lecz jakże znaczący. Dlaczego od tego zaczynam? Bo mnie to uderzyło. Po stosie lektur, w których dziecko ma oboje rodziców, albo bajek, w których występują same sieroty lub półsieroty, mam przed sobą książkę, która nawiązuje do sytuacji wielu rodzin – szytych na próbę, szytych ponownie albo zszywanych. „Pobawimy się?” to lektura rodem ze Szwecji, tam pewnie takiego tabu na rodzinę nie ma jak u nas. Zresztą to może tylko tabu w mojej głowie – córka w ogóle na tatę nazywanego po imieniu nie zwróciła uwagi.
No a mnie kwestia poboczna pochłonęła i nie wspomniałam jeszcze, o czym książka jest. Nie o relacjach z przyszywanym ojcem przecież.
Jak wykuwa się przyjaźń
Jest o Toli, która za nic nie chce dać szansy Beni, gdy ta przychodzi się z nią pobawić.
Tola jest bardzo zajęta. Ma nowe nożyczki i wycina nimi różne rzeczy. Benia jej przeszkadza. Wszystko robi źle. Gada coś, ale na pewno zmyśla. Ubrała się w spodnie przeciwdeszczowe, chociaż nie pada. Wpuszcza do domu kota, który miał być w ogrodzie. I jest natrętna. Tola robi dużo, żeby ją zniechęcić. Żeby przestała proponować zabawy i już sobie poszła. I dała jej spokój.

Zresztą co to za zabawy są. W biedaków, którzy nie mają co jeść i muszą wykradać jedzenie. Oglądanie zwierząt, które mieszkają pod kamieniem. Hm, nawet jak Benia przynosi lody, Tola jest niewzruszona.
– Jestem uczulona na takie lody – mówi Tola i zamyka drzwi.
Ciężki przypadek.
Wszystko w Toli się odmienia, kiedy Benia przestaje przychodzić. Tola myśli, że Benia zaraz zapuka, lecz nie, cisza. Tola chciałaby opowiedzieć Gunnarowi o tym, co siedzi jej w głowie po rozmowie z Benią, lecz ten jest zajęty.
Tola wychodzi z domu, by poszukać Beni. Jest.
Tym razem Benia już nie robi wszystkiego źle. Hm, ma nawet ładną czapkę. Ciekawe, co?
Naturalistyczne rysunki – mnie robi się słabo
Wnikliwości przy obserwacjach dziecięcych zachowań nie można autorce Pii Lindenbaum odmówić. Psychologiczna zmiana też dobrze oddana – nic tak dobrze nie popycha nas do działania, jak brak reakcji drugiej strony, która wcześniej zdążyła nas sobą zainteresować (nawet jeśli to zainteresowanie przez irytację) – miłość czy koleżeństwo, mechanizm ten sam.
Mnie trochę irytuje to, że widać, iż jest to książka z tezą. Że za wszelką cenę Lindenbaum chce pokazać, że można przemóc złość i się zaprzyjaźnić. Ale taki jest cel. Mnie tego tłumaczyć nie trzeba, wiem to z własnego doświadczenia – moja przyjaciółka, którą poznałam w dzieciństwie, na początku była przeze mnie nielubiana, zresztą z wzajemnością 🙂
A moja córka słucha – i nie narzeka. Podobają jej się zabawy, które proponuje Benia. Podoba jej się grzebanie patykiem w ziemi, walenie nim w kamień, gra, wycinanie. I lubi kreskę autorki. To nie pierwsza książka Lindenbaum, którą czytamy i oglądamy, i zawsze moje dziecko przy pierwszych czytaniach uważnie ogląda ilustracje, czasem dopytuje o jakieś szczegóły.

Mnie tym razem ilustracje wkurzają. Są naturalistyczne do przesady. I skończę, jak zaczęłam. Gunnarem. Gunnarem rozebranym do majtek, z owłosionymi nogami. Gunnarem obleśnym. Nie pasuje mi on taki niekompletnie ubrany do książki dla dzieci. Nie, żebyśmy my w domu w majtkach nie chodzili. Ale gdybym miała pozować rysownikowi do książki, to założyłabym spodnie.
Mimo ilustracji, które – mówię zupełnie serio – wzbudzają we mnie wstręt, czwórka. Bo treść jest na tak i córka ją lubi.
„Pobawimy się?”
Tekst i ilustracje: Pija Lindenbaum
Tłumaczenie: Katarzyna Skalska
Wydawnictwo Zakamarki