okładka książki Skąd się biorą dzieci

„Skąd się biorą dzieci”

Autor: Marcin Brykczyński

Wydawnictwo: Literatura

Ta książka miała u nas na swój czas. Dostaliśmy ją (dzięki, Dominika!), kiedy urodził się nasz synek, a córka, która awansowała właśnie na starszą siostrę, musiała sobie poukładać świat na nowo. Czy niespełna trzylatka zastanawia się, skąd się wziął jej brat? Na pewno zadowala się tym, co widzi, bez zbędnego wdawania się w szczegóły.

Tych zresztą w książce próżno by szukać – i dobrze, bo ewidentnie skierowana jest do najmłodszych. Sam z kolei wierszowany opis zapłodnienia, w którym autor posiłkował się metaforą ziarenek, jest na tyle zawoalowany, że kto nie wie, o co chodzi, ten niczego się z niego nie dowie.

Moje dziecko w każdym razie zagadnienia nie zgłębiało i na razie zgłębiać nie zamierza. W historii natomiast znakomicie odnalazło nas, rodziców i siebie. Najwyraźniej też połączyło wspomnienia przygotowań związanych z pojawieniem się braciszka, a mianowicie zakupów do pokoju noworodka oraz moich wizyt w szpitalu, bo historię przyjęło jako oczywistą oczywistość. I polubiło książkę tak, że przez miesiąc królowała przed zaśnięciem. (Wespół z „Basią”, o czym już pisałam>>)

I właśnie z uwagi na tak ciepłe przyjęcie przez córkę książka ostatecznie dostaje czwórkę. Ja dałabym oczko niżej, bo mnie ani tekst, ani ilustracje nie porwały. Ale mniejsza o mnie, w końcu to książka dla dzieci.

Dodaj komentarz