Ohyda

„Ohyda. Mała księga obrzydliwości”. I dziecko bryluje w towarzystwie

Tak, ten tytuł jest tyleż przewrotny, co prawdziwy. Podsuwając dziecku „Ohydę. Małą księgę obrzydliwości”, musisz być przygotowany, że zacznie opowiadać o zwyczajach zwierząt. Czy ci się to podoba, czy nie.

Kiedy byłam mała, wrażenie robiły na mnie dzieci, które wiedziały wszystko o dinozaurach. Generalnie takie dzieciaki, które sypały ciekawostkami jak z rękawa. Ja tak nie potrafiłam. Dziś myślę, że po prostu nie trafiłam na odpowiednią lekturę.

Przypomniałam sobie o tym, gdy wpadła mi w ręce książka Wydawnictwa Babaryba „Ohyda. Mała księga obrzydliwości”. Jest pełna zaskakujących ciekawostek o zwierzętach, ciekawostek, które jakby same do nas przylegają. O ironio, to książka o tym, dlaczego zwierzęta się ślinią, do czego wykorzystują swoją kupę, jak plują albo wręcz strzelają wymiocinami dla obrony.

Czytałam ją… z absolutną fascynacją. Tak, ja, dorosła, usiadłam w fotelu i czytałam o kupie, siusiu, bekaniu, glutach, puszczaniu bąków. A co lepsze kawałki odczytywałam na głos. I jest to absolutnie niesamowite, jak szybko dzieciaki chwytają takie rzeczy. Mój trzyletni syn wie, że kupa słonia waży dwa kilogramy, a Swen z „Krainy Lodu” – jak każdy renifer – musi zjadać kupki grenlandzkich gąsek, które są pełne, nie do wiary!, witamin.

Okazuje się bowiem, że zwierzęce zwyczaje, które wydają nam się odrażające, zawsze z czegoś wynikają. W tym szaleństwie jest metoda – zacytujmy klasyka. Tak jak renifer szuka witamin w kupach bernikli białolicych, tak królik zjada własne odchody, takie pierwsze, po nocy, bo zawierają składnik potrzebny mu do prawidłowego trawienia. Albo to: zwierzęta cementu nie wymyśliły, ale dzioborożec, którego kupy są świetnym spoiwem, wykorzystuje je do budowy gniazd.

Mądre? Pewnie! I jeśli tak spojrzymy na świat zwierząt, „Ohyda” przestaje być księgą obrzydliwości, książką o kupie, siusiu i bekaniu, ale skarbnicą ciekawostek. Wyobrażam sobie, że dla dzieciaków lubiących książki o zwyczajach zwierząt ta może być wisienką na torcie. I jeśli na przykład wiedza o żyrafach poznana gdzie indziej nie zrobi w towarzystwie wrażenia, to już to, co przeczytamy o żyrafach w „Ohydzie. Małej księdze obrzydliwości” na temat ich siusiania, a raczej picia, na pewno wprawi słuchaczy w osłupienie. Ja wręcz nie mogę o tym zapomnieć…

Nie czytam tej książki ze swoimi dzieciakami od deski do deski. Wybieram fragmenty dotyczące zwierząt, które znają i lubią. „Nie!”, „fuj!” – dzieciaki co jakiś czas zakrywają uszy albo przerywają czytanie, kiedy dawka obrzydliwości przekracza ich poziom akceptacji. Potem patrzą na siebie i się śmieją. Córka, znana estetka, minę ma nietęgą, ale syn, choć młodszy, jak najbardziej prosi o kolejną dawkę. I myślę, że będziemy do niej długo wracać, bo tak jak książka była ciekawa dla mnie, dorosłej, tak będzie ciekawa dla dzieciaków, jak już będą w podstawówce – myślę, że to do tej grupy wiekowej jest skierowana.

A, jest też odniesienie do świata ludzi. To, co przeczytacie o glutach, być może sprawi, że z mniejszym niepokojem będziecie patrzeć na brzydki zwyczaj dzieci.

Książka jest fajna, kolorowa, daje sporą wiedzę, którą szybko się zapamiętuje. Oceniam ją na szóstkę, lecz nie polecam jej każdemu dziecku. Odbiór zdecydowanie zależy od charakteru, co zresztą widzę we własnym domu. Ocenę daję ze względu na syna – to jego klimaty.

„Ohyda. Mała księga obrzydliwości”

Emmanuelle Figueras, Gael Beullier

Tłumaczenie: Joanna Józefowicz-Pacuła

Wydawnictwo Babaryba

Dodaj komentarz