„O króliku, który chce zasnąć”. Jeden wielki ziew

„Światowy bestseller” – czytamy na okładce książki „O króliku, który chce zasnąć”. Rzeczywiście, pamiętam jak przez mgłę, że kupując tę książkę, miałam nadzieję, że dzięki niej moja córka będzie szybciej zasypiać. W naszym wypadku zupełnie się nie sprawdziła, a jedyną osobą, która przy niej zasnęła, byłam ja.

Czytelnicy instynktownie szukają książek wciągających, z ciekawymi bohaterami, fabułą, która całkowicie nas pochłonie. Opowieść „O króliku, który chce zasnąć” taka nie jest. Ba, żeby powiedzieć, o czym ona jest, naprawdę bardzo trzeba się skupić.

Zaczyna się nawet nieźle. Mamy bowiem królika o imieniu Roman, który chce zasnąć. Ma on dokładnie tyle lat, co dziecko, któremu książkę czytamy, ba, wypowiadamy nawet imię tego dziecka.

– Mamo, ta książka mnie zna… Wiem! To Kuba ją napisał! Kuba mnie zna! – ekscytuje się początkowo mój syn, podejrzewając, że za książką kryje się jego najlepszy przyjaciel z przedszkola.

Potem jest już trudniej. Królik jest znużony. Czuje, że prawie zasypia, lecz – jak wiadomo – prawie robi wielką różnicę. Wszyscy obok śpią, on też chciałby, ale jakoś nie może. Znów myśli o rzeczach, które go nużą. Akcja nie posuwa się ani na jotę.

– Mamo, co jest po 99? – wyskakuje z pytaniem mój syn.
– Sto. A dlaczego pytasz? – zastanawiam się.
– Właśnie doliczyłem do stu!

Niewzruszona czytam dalej. Roman zmierza do Wujka Ziewko, który ma pomóc mu zasnąć, ale najpierw na drodze napotyka Ślimaka Ospałka, którego prosi o podanie jego sposobu na zasypianie. Potem o to samo pyta Sowę Snówkę. Sowa proponuje, by się rozluźnił.

Rozluźnij stopy, [imię], Romku, i ty zrób, co ci mówi Sowa Snówka, i już rozluźnij stopy.

Wymieniane są wszystkie części ciała, które tego wymagają. Mój syn zaczyna się śmiać. Nie ziewa, oczy ma bystre. Zdążył już dwa razy wyjść z łóżka i wrócić. Znów co prawda się układa, ale jest zły i tego nie ukrywa.

– Jestem wkurzony! – wykrzykuje mój pięciolatek. – Chcę (i tu wymienia tytuł książki, której chce posłuchać i bynajmniej nie jest to opowieść „O króliku, który chce zasnąć”, przez uprzejmość jednak tytułu nie podam).

No więc tak… Książkę „O króliku, który chce zasnąć” mamy w domu pewnie z pięć lat, ale na potrzeby tej recenzji od deski do deski przeczytałam ją tylko ja. Pamiętam, że próbując czytać ją córce, usnęłam ja, w przypadku syna, widząc jego narastające rozdrażnienie lekturą – dałam spokój. Moje dzieci tej książki unikają. Nudna, a raczej „nużąca” miała być z założenia, rzecz w tym, że jest nieskuteczna – moje dzieci przy niej nie zasypiają. Przyznam, że unikam jej i ja, lecz dlatego, że na mnie akurat działa.

No dobrze. A co takiego ma tu działać? W książce, jak czytamy z tyłu na okładce, „wykorzystano wyrafinowane narzędzia psychologiczne”. W rzeczywistości to NLP, które za pomocą języka ma wpłynąć na nasze zachowanie, stąd to nagromadzenie słów kojarzących się ze snem. Wydaje mi się jednak, że jako dziecko nie rozumiałam nawet, gdy ktoś mówił, że ziewanie jest zaraźliwe – dla mnie do pewnego wieku nie było. Być może więc dzieci są na takie „programowanie” odporne i chyba dobrze, bo samo NLP jest metodą dość kontrowersyjną.

Nie mam ochoty na dalsze eksperymenty z „Królikiem, który chce spać”. Wydaje mi się co prawda, że fajniejszą przygodą może być audiobook – opowieść przeczytana dokładnie według wskazówek pomysłodawcy, kiedy to niektóre słowa są po aktorsku przeciągane, mówione „na ziewaniu” itd. Jednak wciąż będzie to ta sama opowieść pozbawiona fabuły. Nie takie książki lubimy w naszym domu, nie takie chcemy czytać.

Jeśli ktoś mimo wszystko chciałby zapoznać się z tą książką, to ją oddam pierwszej osobie, która się zgłosi. Pięć lat bez najmniejszego sukcesu na naszej półce – wystarczy.

„O króliku, który chce zasnąć”

Carl-Johan Forssen Ehrlin
Ilustracje: Irina Maununen
Wydawnictwo Sonia Draga

Dodaj komentarz