Truuuu – ten dźwięk rozlega się, kiedy wciskam obrazek ze słoniem. Koleżanka, która pracuje w księgarni, widząc, że oglądam „Niezwykłe zwierzęta”, mówi: „Proszę cię, kup to. Nie wiesz, co przeżywam przez tę książkę. Dzieci potrafią przez pięć minut przyciskać jeden przycisk!”. Kupuję. Kiedyś długo szukałam podobnej.
A jak robi lew? Wrrrał. A jak krówka? Muuuu. Każdy rodzic przez to przechodzi. Ja miałam dosyć. Marzyła mi się książka z obrazkami zwierząt i przyciskami, dzięki którymi będzie można usłyszeć ich odgłosy. Ba. Marzyła mi się książka ze zdjęciami zwierząt, takimi a’la „National Geographic”, i odgłosami uruchamianymi przyciskami – tu lew zły, tu dobry. OK, te zdjęcia to może opcja dla starszego dziecka, małe mogłoby się takiego króla zwierząt przestraszyć, w tamtym momencie zadowoliłabym się wersją obrazkową. I nie znalazłam. Może słabo szukałam? Może. Jednak taka książka to rzecz niemal pierwszej potrzeby dla rodziców dzieci rocznych, wydawnictwa powinny wyczuć to zapotrzebowanie, a księgarnie obstawić witryny podobnymi publikacjami. Cóż mi pozostało. Musiałam kilkanaście razy dziennie robić „kukuryku”, „hau-hau”, „bzzzzzz” i co tam jeszcze.
Tym razem, kiedy mój młodszy syn zbliża się do roku, jestem zaopatrzona w „Niezwykłe zwierzęta”. I znów, nie jest to książka stricte dla niego. On może co najwyżej bawić się dźwiękami. Książka jest adresowana dla starszych dzieci, według mnie trzy-, cztero-, pięciolatków. Na każdej stronie jest bowiem kilka zwierząt, a przy każdym ciekawostka. Kto wysiaduje jaja w pingwiniej rodzinie? Dlaczego flamingi mają różowe pióra? Po co zebrze paski?
Pewnie gdyby nie te ciekawostki, to książki bym nie kupiła. Bo dzięki nim córka może liznąć trochę wiedzy przyrodniczej, a oboje mogą pobawić się odgłosami – teraz im bardziej książka przydatna dla obojga dzieci, tym wydaje mi się lepsza. Szanse na to, że długo będzie w naszym domowym obiegu są.
Ale – no właśnie. Żadne z moich dzieci specjalnie się do tej książki nie garnie. Ponaciskać coś, jak najbardziej. I tyle. Bardzo szybko idzie ta lektura. Pewnie córka jeszcze trochę za mała na te ciekawostki. I syn za mały, żeby wydobyć z nagranego odgłosu to, co my, ludzie, uznajemy za głos tego konkretnego zwierzęcia. W zasadzie to jestem dumna: dziecko beze mnie wciąż się nie obejdzie 🙂
Ta książka to bardziej zabawka niż książka. Mimo grubych kart, po miesięcznym pobycie w naszym domu, wygląda na trochę zniszczoną. Rysunki? Nie moja estetyka, ale to przecież rzecz gustu. Nie wiem, niby wszystko jest z nią OK, a jednak… szału nie ma, trójka.
PS Jednak marzenia o interaktywnej książce ze zdjęciami z „Nationala” się nie wyrzekam.
„Niezwykłe zwierzęta”
Tłumaczenie: Rafał Rykowski
Firma Księgarska Olesiejuk