Nie, nie jest to książka, którą czytam dzieciom. Moje są na nią zdecydowanie za małe. Tę książkę przeczytałam sama, choć adresowana jest do „młodszych nastolatków”. „Księgi Mroku” to opowieść o chłopcu, który zwabiony zostaje do mieszkania… wiedźmy i żeby przeżyć, musi opowiadać jej straszne historie.
Należę do tych czytelników, którzy mają za sobą fascynację „Harrym Potterem” J.K. Rowling, przeczytałam wszystkie części sagi „Gone. Zniknęli” Michaela Granta, lubię zajrzeć do literatury dla młodzieży. Nie mogłam więc odmówić sobie lektury „Ksiąg Mroku” J.A. White’a. Pewnie wielu rodziców też, zwłaszcza że opis jest obiecujący.
Aleks jest nastolatkiem, którego fascynują horrory, groza i wszelkie historie z dreszczykiem. Czuje jednak, że odstaje od swoich rówieśników, na ich tle jest inny, jest odmieńcem. Tym bardziej że sam pisze opowiadania, które nie bez kozery nazywa właśnie księgami mroku. Księgami, których w końcu zechce się pozbyć.
I właśnie wtedy, kiedy chce to zrobić, trafia do tajemniczego mieszkania. Mieszkania, które potrafi go zwabić. Nie może się oprzeć temu, że zza drzwi słyszy ścieżkę dźwiękową jego ulubionego horroru, czuje też zapach jego ulubionego ciasta dyniowego (co wam to przypomina?), wchodzi… – a to jest pułapka. Znajduje się w mieszkaniu, z którego nie ma wyjścia. Mieszkaniu, należącym do wiedźmy.
I tu paradoks. Aleks znajduje się w miejscu, w którym mógłby czuć się sobą. Wszystko jest tam dziwne. Mieszkanie wiedźmy jest tajemnicze, a jej biblioteka pełna niesamowitych książek grozy. On sam ma tam jedno zadanie: ma tworzyć straszne opowieści i czytać je wiedźmie. Ma słuchaczkę i wewnętrzną przyjemność z faktu, że komuś się one podobają.
Tylko że Aleks jest więźniem. On chce uciec z mieszkania, tęskni za domem, rodzicami i zwyczajnie boi się miejsca, w którym się znalazł, boi się wiedźmy, która jest nieobliczalna. Jedynymi żywymi istotami w mieszkaniu są jeszcze dziewczyna Jasmin, zwabiona przez wiedźmę wcześniej, i kotka, która potrafi znikać, kiedy zechce. Od Jasmin dowiaduje się, że przed nimi w mieszkaniu było wiele dzieci, ich figurki może obejrzeć na kredensie…
Prawda jest taka: Jasmin i Aleks są bezpieczni dopóty, dopóki są wiedźmie potrzebni. Jasmin przydaje jej się do wytwarzania olejków np. na szczęście i powodzenie, Aleks jest zaś jej opowiadaczem. Ma tworzyć historie, których jeszcze nie słyszała, te raz opowiedziane już się nie liczą.
Rzecz w tym, że Aleks opowiada historie nie tyle wiedźmie, co… mieszkaniu. Mieszkaniu, które bywa, że się trzęsie, jakby właśnie się budziło, a uspokaja, kiedy Aleks opowiada jakąś mroczną historię. Co się za tym kryje – przeczytajcie sami.

Zapewniam, że książka jest czymś więcej niż opowieścią z dreszczykiem. Jest w niej walka o siebie, o to, żeby zaakceptować swoją odmienność, ale zaakceptować mądrze, godząc się na odmienność na własnych warunkach, czyli nie pozwolić sobie wmówić, jakim się jest czy ma być, a tego właśnie próbuje z Aleksem wiedźma.
Ciekawa jest też relacja Alex – Jasmin, przejście od nieufności do przyjaźni i sztuka współdziałania, bez której nic, co się tam zadziało, nie miałoby miejsca. Jest też element detektywistyczny, a więc dążenie do rozwiązania zagadki, są zwroty akcji, naprawdę ciężko się tu nudzić. Naprawdę dobrze mi się czytało tę książkę.
A potem obejrzałam film na jej podstawie
„Straszne historie”, które powstały na bazie „Ksiąg Mroku”, dostępne na Netfliksie, to nie to samo. Fabularnie są oddane wiernie, ale są niemal pozbawione elementu psychologicznego, który jest w książce, a przez to drugie dno opowieści jest zaledwie cieniem siebie. Mamy za to fajną scenografię, wchodzimy do barwnego, ciekawie oddanego świata, którego można się przestraszyć, zwłaszcza będąc nastolatkiem. O ile książka nie jest horrorem, to film jest stylizowany na horror dla młodzieży, a co za tym idzie, ma jakiś – zaraz pewnie wielbiciele tego gatunku przygotują na mnie osikowy kołek – element kiczu. Przyznaję, było w tym filmie dla mnie coś denerwującego od samego początku, bo nie było w nim jakiegoś rozbiegu, miękkiego wejścia w historię. No i bohater, który wygląda, jakby był bratem Harry’ego Pottera.
Sprawdza się tu stara zasada: najpierw przeczytaj, potem – jeśli chcesz – obejrzyj. W tym wypadku obejrzenie filmu może wywołać wrażenie, że książka jest prostsza niż jest w istocie. Słowem: książka najpierw. W innej kolejności moglibyśmy nie dać jej szans.
Jak to jest z tymi bajkami
„Księgi Mroku” – w wersji książkowej i filmowej – to też, jak pewnie się domyśliliście, wariacja nad bajką (a raczej baśnią) o Jasiu i Małgosi, która jest opowieścią straszną. To dlatego nie czytam dzieciom braci Grimm, a szczególnie przykre baśnie – cenzuruję. Inna rzecz, że przywykliśmy nazywać wszystkie opowiastki dla dzieci niewinnie – „bajkami”, choć właśnie te magiczne i wielkie to baśnie.
Jest wariacją – podkreślę. Wersją, przynajmniej częściowo, przeniesioną w nasze czasy, przy czym jeden ważny element kryjący się w piwnicy bloku do Nowego Jorku pasuje tam jak pięść do nosa. Ale nie jest to przecież literatura faktu, a opowieść z serii „wszystko się może zdarzyć”, ja zaś jestem dorosłą, która dorwała się do książki dla młodzieży. Czepiam się, bo taka jestem, ale z książki miałam dużo przyjemności.

„Księgi Mroku”
Autor: J.A. White
Tłumaczenie: Paulina Zagórska
Wydawnictwo: Babaryba