Królik i Misia

„Królik i Misia. Utrapienie Królika”. Dzieci aż piszczą z zachwytu

Nie ma w naszym domu książki, wobec której bardziej się z mężem różnimy. On najchętniej zamknąłby ją w najczarniejszej pieczarze, ja mogłabym czytać wielokrotnie. Oboje zgadzamy się, że seria „Królik i Misia” jest zabawna i oboje trochę boimy, jaki może mieć wpływ na dziecko. No dobra, mój mąż boi się bardziej.

Obawy nie są bezpodstawne. Naszą przygodę z bohaterami książek Juliana Gougha i Jima Fielda „Królik i Misia” zaczęliśmy od końca, czyli od trzeciej książki serii – „Sposób na przekąskę”, i z całą pewnością możemy powiedzieć, że pewne powiedzenia są z nami od pierwszego przeczytania. Nie ma dnia bez „mokrego smrodka”. Możemy się śmiać, możemy się złościć, mamy to określenie w słowniku podręcznym i już.

W „Utrapieniach Królika” też jest jedno, które dla świętego spokoju domowego prowizorycznie opuszczam podczas czytania. Sama  jednak bardziej niepokoję się wpływu zachowań Królika na moje dziecko. Zwyczajnie obawiam się, że może je kopiować. Bo Królik to prawdziwy nerwus. Jak się złości, to wrzeszczy. Normalne, powiecie, i tu się zgodzę. Ale potrafi też rzucić w kogoś, kopnąć, no tak ma. Ale książka nie jest głupia. Jak Królik rzuca w siedzącego dosłownie nad nim Dzięcioła, to nie trafia, a kamień spada prosto w niego. Jak chce kopnąć, to sam się przewróci. No kupa śmiechu, obawy znikają.

Ale spokojnie, to nie tylko śmiech typu „ktoś pośliznął się na bananie”. Chodzi o coś więcej.

Dlaczego czasem warto wejść na drzewo

Mamy Misię, która jest uosobieniem spokoju, akceptacji, otwartości na świat. Królika, który jest jej przeciwieństwem do potęgi entej. I mamy nowego mieszkańca lasu – Dzięcioła, który swoim „łup, łup, łup” robi dużo hałasu i doprowadza Królika do szału. I właśnie hałaśliwy Dzięcioł jest dla długouchego utrapieniem. Droga do polubienia Dzięcioła jest daleka, podobnie jak droga do poradzenia sobie z własnymi blokadami.

Królik i Misia
Przyznacie, książka jest ciekawa nawet dla rodziców

– O rety… – powiedział cicho Królik. – Myślałem, że świat jest mały i pełen mnie, ale on jest duży i wcale nie ma w nim tak dużo mnie.

Jasne, akceptacja to temat naprawdę dużego kalibru, wiec ryzyko, żeby zepsuć książkę dla dzieci przy wzięciu go na tapetę ogromne. Na szczęście zepsuć się nie udało. Finał zdradzam, ale nie popsuję radości z czytania, wierzcie, prowadzi na szczęście do koncertu na „łup, łup, łup”, „tup, tup, tup” i „rety, rety, rety” (zdjęcie zapowiadające recenzję). To ulubiona scena moich dzieci. Hałaśliwa, radosna, rozluźniająca dla czytających jak mało co i denerwująca wszystkich postronnych. To scena będąca kwintesencją tej książki.

Książka inna niż wiele na rynku

Nie dajcie sobie wmówić, że to zła książka. To książka inna niż większość znanych mi książek dla dzieci. Ale w tym wypadku inna znaczy lepsza. Jest niepokorna, wyrazista, mięsista. Choć przyznaję, że to, jaki będzie miała wpływ na Wasze dzieci, zależy trochę od ich inteligencji. Chyba wciąż obawiam się o te kopnięcia, bo z czystym sumieniem nie polecę jej każdemu.

Jeszcze nie wiem, czy w recenzji pierwszej części serii książki o Króliku i Misi również będą dominować zachwyty – mamy ją przeczytaną, lecz tu i ja mam pewien opór, opowiem wkrótce dlaczego :).

Bezdyskusyjnie za to są piękne ilustracje. Jestem ich fanką. Te, które mają zapierać dech w piersiach, są trochę jak obrazy. Moja córka też je lubi, próbuje kopiować niektóre, co jest dowodem najwyższego uznania.

Królik i Misia

Podsumowując. Dla „Królika i Misi” tomu drugiego pt. „Utrapienia Królika” ode mnie i od mojej córki piątka.

Królik i Misia„Królik i Misia. Utrapienie Królika”

Tekst: Julian Gough

Ilustracje: Jim Field

Tłumaczenie: Teresa Bielecka

Wydawnictwo Zielona Sowa

Dodaj komentarz