Kajtek i miś

„Kajtek i Miś”. Niby zwyczajne życie, a jakie niezwykłe

Mamo, a możemy ją jutro zacząć czytać od początku? – zapytał mój syn, kiedy wybrzmiało ostatnie zdanie książki „Kajtek i Miś”. Tak, to jest książka naszych wakacji, książka, która towarzyszyła nam podczas deszczowych dni tego lata. A kiedy ją skończyliśmy, przeszliśmy do „Kajtka i Tosi”. I dopiero wówczas znów zaczęliśmy od początku pierwszą, a potem drugą. Uwielbiają je i mój czterolatek, i moja siedmiolatka.

„Kajtek i Miś” to książka zabawna, choć to, co śmieszy dzieci, niekoniecznie bawi nas, dorosłych. Próby wbiegania na drzewo (no kto to wymyślił!). Siedzenie na drzewie… na krześle (serio? serio). Zabawy na złomowisku (kto by na to dziś pozwolił?). Liczenie ran Kajtka rozbraja mojego syna i skłania do liczenia swoich. – To wiaderko nie jest na jagody, to wiaderko do biegania jest… – podśpiewywała sobie moja córka, po przeczytaniu opowieści o tym, jak to Kajtek i Tosia założyli sobie wiaderka na głowy i biegali tak po lesie. Na biurku, na szczęście ścieralnym flamastrem, napisała: „Halo, tam w telefonie” i „tylko zmienię aparat”, nawiązując do zabaw Kajtka i Tosi dzwoniących do siebie. Tak, ja nie mówię, że to wszystko ma dobre skutki, nie mówię, że to jest humor najwyższych lotów. Mówię, że dzieci dobrze się przy niej bawią.

„Kajtek i Miś” to książka, która nie boi się trudnych tematów. Kluczowym przykładem jest rozdział, w którym pierwszy dzień Kajtka w szkole zamienia się w potok łez i strużek krwi, bo ręka chłopca zostaje zatrzaśnięta przez drzwi wyposażone w samozamykacz. Jest ból, krew, strach, a wszystko jest napisane z takim rytmem, urywanymi zdaniami, że mój syn, zamiast się bać, znów się z tego śmiał. Co innego opowieść o śmierci myszy, tu już naprawdę nie było wesoło. Przyznam się, że ten rozdział, podczas czytania go synowi, skróciłam, no nie na moje to nerwy i nie na jego. Z kolei o sprawie cennego znaleziska, które poróżniło Kajtka i Tosię, bo każde chciało je mieć, trochę sobie z dzieciakami pogadałam. Bo pewne rzeczy warto przegadać, nie tylko o nich czytać.

Taki prezent jak rower sam w ręce nie wpada. Rodzice Kajtka opracowali zagadki-tropy, pierwsza odgadnięta prowadzi do następnej, i następnej, i następnej. Ostatnia ma wskazać miejsce, gdzie znajduje się prezent. Inspirujące również dla czytelników.

„Kajtek i Miś” to też książka zaskakująca. Zaskakująca przez to wszystko, co robi mama Kajtka i jak się zachowuje. Ona jest obserwatorem zabaw dzieci, ale ingeruje w nie późno, gdy jest o to proszona albo kiedy musi. Sama najbardziej byłam zaciekawiona właśnie tym, co zrobi mama Kajtka i kiedy zareaguje. Mnie samą korci, żeby wtrącić się jak najwcześniej, ale widzę, że poprzez obserwacje można osiągnąć więcej. Zaskakuje też cierpliwość mamy i jej wyrozumiałość dla dziecięcych zabaw, które czasem aż proszą się o przerwanie. Mama Kajtka to zupełne przeciwieństwo mamy Tosi. Mama Tosi, choć ledwo zarysowana, jest tą bohaterką, przez którą Tosi zdarzy się płakać i o której Kajtek powie: nie lubię jej… Oj, daje do myślenia.

Każdy rozdział zaczyna się podobnie i podobnie kończy. Na końcu Kajtek zasypia wraz ze swoim misiem, towarzyszem zabaw. I wyglądają na równie zadowolonych.

Jest jeszcze jedna rzecz, przez którą ja osobiście tę książkę lubię. „Kajtek i Miś” to opowieści trochę bardziej pasujące do mojego dzieciństwa niż z dzieciństwa moich dzieci. W książce Wieslanderów nie znajdziemy nowinek techniki, które kradną uwagę naszych dzieci, dzieciaki za to sporo czasu spędzają na zewnątrz, bawiąc się same, bez czujnego oka rodzica nad sobą. Dlaczego? Tu wielkiej zagadki nie ma. Nie chodzi jedynie o małą miejscowość, gdzie rozgrywa się akcja książki. Książka „Kajtek i Miś” w oryginale została wydana w 1990 roku i nawiązuje do ówczesnych realiów. Czy bardzo się zestrzała? Niespecjalnie. Jasne, że czuje się, że minęło parę lat (ten telefon na kabel), lecz nie ma jakiegoś szoku wychowawczego, jak przy „Jasiu i Janeczce”, którą to książkę moje dzieciaki też bardzo lubiły, ale całymi tygodniami śmiały się z tekstu „bo przyjdzie wujek Adam i da ci klapsa w pupę”, a mnie przyszło się z tych słów w ich ustach wręcz tłumaczyć. Nie, tu takiego zgrzytu nie ma. Tu rodzice mają dla swojego dziecka czas, ale też się o nie nie boją, przez co dzieciaki same eksplorują przestrzeń wokół nich, niby nie robią niczego nadzwyczajnego, ale każdy dzień ma w sobie jakąś niezwykłość. To trochę tak, jak ja wspominam swoje dzieciństwo. Jako magię prostych rzeczy.

Świetna lektura. U nas hit.

„Kajtek i Miś”, „Kajtek i Tosia”

Tekst: Jujjia Wieslander, Tomas Wieslander
Ilustracje: Olof Landstrom
Tłumaczenie: Agnieszka Stróżyk
Wydawnictwo Zakamarki

Dodaj komentarz