Przygodę można opowiedzieć za pomocą minimum słów, jeśli ma się pomysł i dobre ilustracje. W „Jano i Wito w trawie” się to udało.
„To będzie dobry dzień”, myślą chłopcy Jano i Wito. Dobry jak dobry, na pewno nie byłoby tak ciekawy, gdyby nie magiczny kamień, który widzą na swojej drodze.
Po jego dotknięciu chłopcy się zmniejszają. Stają się mniejsi nawet od myszy i pszczoły. Trawa jest wysoka i gęsta niczym las.

Chłopcy na swojej drodze spotykają węża, ptaka, żabę, zająca… A dzieciaki poznają dźwięki wydawane przez poszczególne zwierzęta.
Wyrazy dźwiękonaśladowcze to coś, co dzieci bardzo lubią i znają z wielu książek – to zawsze się podoba.
Tu mamy jeszcze jeden myk – inną fakturę kamienia magicznego. Kamień jest – jak to kamień – chropowaty. Dzieciaki uwielbiają go dotykać – rękami, stopami. To jest moment, na który czekają. A potem, na następnej stronie, coś ważnego się wydarza.

Dzieci wiedzą lepiej
Książka zawiera elementy sensoryczne i ilustracje dostosowane do rozwoju wzroku dziecka – padają zapewnienia na okładce. Moje dzieci je doceniają. Oboje.
Mam w domu dwa typy małych czytelników. Pierwszy to moja córka. Jest czytelnikiem wymarzonym – połyka prawie wszystko, w tym książki dla sporo starszych dzieci, i dopomina się o więcej.
Na przeciwległym biegunie jest mój syn – ocenia książkę po pierwszych dwóch stronach (nie podchodzi? czytaj sobie, mama, sama), szybko się nudzi. Lubi zabawy interaktywne i na tej samej zasadzie wybiera książki (stąd np. popularność serii o „Turlututu”). Czytam z nim dużo mniej niż z córką, ale też wiem, że jeśli coś mu się spodoba, to śmiało mogę to polecić mamom dzieci, którym też trudno usiedzieć nad książką.
I tym razem mogę powiedzieć: synek wytrzymuje półtora czytania za jednym posiedzeniem, a przy czytaniu nawet żartuje, zamieniając w powracającym jak bumerang pytaniu „gdzie jest kamień” tenże na „mleko”, „kozę” i inne rzeczy, które akurat mu przyjdą do głowy. I jeszcze zaśmiewa się ze swoich pomysłów.
Niniejszym od nas piątka.
