Upał, wakacje i macierzyński i przestałam trzymać rękę na pulsie. I gdyby nie koleżanka Agata i jej wpis na Facebooku, nie wiedziałabym, że Wandy Chotomskiej nie ma już wśród nas. Nawet pożegnanie, które zamieściła Agata, przeczytałam z opóźnieniem.
I tak w środku lata przypomniałam sobie o „Dziesięciu bałwankach”, wierszyku, który nieodłącznie kojarzy mi się z Chotomską. Na nim uczono mnie cyfr, w wersji od końca. Przy nim śmiałam się i rozpaczałam nad bezmyślnymi, jakżeby inaczej, bałwanami, które robią wszystko na własną zgubę. Pamiętam też, jak moje dziecięce zwoje mózgowe pracowały rozgrzane do czerwoności, by odpowiedzieć na finałowe pytanie:
„Dziesięć bałwanków
było na polanie.
Ile zostało?
Oto jest pytanie!”
Dziś odbieram już ten wierszyk inaczej, niż kiedy sama byłam dzieckiem. Choć wydaje się wesoły, pokazuje świat, w którym cokolwiek się uczyni, źle się uczyni. W którym los bałwana może być tylko jeden.
Moja córka ze wszystkich znanych jej wierszy Chotomskiej też upodobała sobie „Dziesięć bałwanków”. Mamy je w wersji zebranej (W. Chotomska, „Wiersze”, wyd. Zielona Sowa), której fanką nie jestem. Po prostu pamiętam, że w starych książeczkach bałwanki miały lepsze ilustracje i jeszcze gadały do siebie w dymkach (przykładowa strona obok, znaleziona w sieci). W naszej żegnamy po dwóch bałwanków na jednej rozkładówce, więc nie bardzo wiadomo, który właśnie podpisał na siebie wyrok. Ani podążać za nimi, ani uczyć się na nich liczenia.
Tak czy inaczej, bałwanki to już klasyk i klasa sama w sobie.
I szkoda tylko, że więcej tekstów Wandy Chotomskiej nie będzie.