„Gruffalo” bardzo się nam podobał. Ekscytujący, trochę straszny, wpadał w ucho, rozbudzał wyobraźnię, miał fajny koncept. „Dziecko Gruffalo” niby ma te wszystkie elementy, ale… Ale od początku.
„Dziecko Gruffalo” jest bardzo podobne do pierwszej części. Ma tych samych bohaterów: jest więc Gruffalo, lis, sowa, wąż, jest też myszka, zwana tym razem Ogromną Złą Mychą i to na jej poszukiwania nocą wyrusza postać nowa – szukająca przygód córka Gruffalo. Idzie, łamiąc prośbę ojca, by nie wychodziła sama do lasu.
Wtem… Co to? Na śniegu wyraźne są ślady!
Kto chce wiedzieć czyje, ten idzie na zwiady.
Tak, to jest ten „mały refren” „Dziecka Gruffalo”, bo powtarza się kilka razy i zawsze jest zapowiedzią spotkania. Jest też drugi, którym wędrujące po nocy dziecko dodaje sobie odwagi:
Nad córką Gruffala wiatr huczał zuchwale,
lecz ona mówiła: „Nie boję się wcale”.
Kto zna pierwszą część, może się domyślić, że w finale dochodzi do spotkania z Ogromną Złą Mychą, ale kto będzie górą i w jaki sposób sobie poradzi – nie powiem. Pomysł jest fajny i warto go poznać, a podpowiadając, popsułabym tylko lekturę.

„Córka Gruffalo” jest podobnie napisana i zilustrowana jak pierwsza część. Tłumacz – Michał Rusinek – zadbał, by słowa tam „furkotały”, „huczały”, a do tego pięknie się rymowały. Jest klimat przygody, przed którą chciał dziecko uchronić troskliwy tata, w którego zamienił się Gruffalo.
Trzecie wydanie na rynku
Książka „Dziecko Gruffalo” jest bestsellerem, dość powiedzieć, że wydawnictwo Tekturka jest już trzecim, które podjęło się tłumaczenia i pokazania tej historii polskim czytelnikom. Tym bardziej liczyłam na efekt wow w naszym domu. Niestety, książka nie podzieliła u nas sukcesu „Gruffala”.
Wszystko, jak mówię, jest fajne, zatem czemu, czemu nie zachwyca? Nie wiem, tego się nigdy nie wie na pewno przy książkach dla dzieci, bo dzieci nie podadzą powodu, dla którego jedną książkę lubią, a innej nie. Tu nie proszą o lekturę, a z „Gruffalo” było inaczej. Po prawdzie jednak czas „Gruffala” w naszym domu był wtedy, kiedy dzieci miały dwa lata. Tak było i z córką, i z synem. „Dziecko Gruffalo” na moim trzylatku nie robi już wrażenia, zażądał tylko ode mnie, bym czytając zamieniła „córkę” na „synka”. Wiadomo – chłopak woli słuchać męskich opowieści.

Co ciekawe, nie musiałabym się silić na zmiany, gdybym od razu sięgnęła po „Synka Gruffala”, bo pod takim tytułem jeszcze w 2005 r. wydał tę samą książkę Amber. Albo po „Małego Gruffalo”, bo pod takim w 2014 r. wypuściło ją wydawnictwo EneDueRabe, zresztą w tłumaczeniu Rusinka. Jak widać, to samo dziecko raz może być chłopcem, raz dziewczynką – i może warto sięgnąć po taką wersję, która pasuje do naszej latorośli.
Skąd jednak te zmiany płci w tłumaczeniu? Okazuje się, że w oryginale dziecko Gruffalo jest dziewczynką, lecz nie wiedzieć czemu dwa pierwsze wydania polskie podeszły do tego, rzekłabym, swobodnie.
Czemu jednak moim mali czytelnicy nie podzielają entuzjazmu innych? (Zakładam, że skoro jest już trzecie wydanie książki, to jest na nią popyt). Może książka „Dziecko Gruffalo” jest książką dla najmłodszych czytelników, a my jesteśmy już w kategorii średniaków? Z drugiej strony czy dwulatek ogarnie pointę i nie polegnie na słownictwie? Bez wyjaśniania się nie obejdzie. Może jest zbyt podobna do pierwszej, a – jak to mówią – „każdy as bierze raz”?
Osobiście chciałabym, żeby autorka Julia Donaldson mocniej wyszła poza to, co stworzyła wcześniej, podkreślam jednak, że to punkt widzenia dorosłego, który oczekuje czegoś więcej niż już na. Z drugiej strony zrobienie czegoś tak bardzo w klimacie świetnego pierwowzoru to też sztuka. Pewnie zwyczajnie trzeba było kuć żelazo póki gorące i dołożyć kontynuację, kiedy pierwsza część była na fali, zwłaszcza że na rynku były już dwa tłumaczenia. Ale czasu nie wrócę.
Nam drugi raz nie udało się wejść do tej samej rzeki. Brakiem reakcji na książkę w domu jestem rozczarowana. Byłam pewna, że będzie hit, a szału nie ma.

„Dziecko Gruffalo”
Tekst: Julia Donaldson
Ilustracje: Axel Scheffler
Tłumaczenie: Michał Rusinek
Wydawnictwo: Tekturka