Czy polubisz moją breję?

„Czy polubisz moją breję?”. Tak teraz w żartach mówimy na obiad

Są książki, których sami byśmy nie kupili, bo na oko są nie w naszym stylu. Kiedy jednak ktoś je nam podsunie, okazują się pozytywnym zaskoczeniem. Orientujemy się, że gdyby nie one, coś by nas ominęło. Nas ominąłby wspólny rodzinny śmiech nad książką „Czy polubisz moją breję?”.

Świnka Malinka ma w miseczce breję. Strasznie jest z tej brei zadowolona. Chce się nią podzielić ze słoniem Leonem. Bardzo go lubi i pragnie, żeby poznał smak, który jej tak odpowiada.

Ale słoń wolałby brei nie próbować. Ta śmierdzi mu tak okrutnie, że wie, iż nie będzie mu smakować. Najpierw stara się delikatnie wyperswadować śwince pomysł częstowania go jej przysmakiem, ale kiedy to nie skutkuje, przychodzi moment, w którym musi kategorycznie zaprotestować.

Nie ma mowy! – wykrzykuje.

Śwince jest przykro. Chciała przecież dobrze dla swojego przyjaciela, gorąco wierzy, że to, czym chce go poczęstować, jest warte spróbowania.

I wtedy przykro robi się słoniowi. Źle czuje się z tym, że świnka jest przez niego smutna.

Co zrobi słoń?

Dla dzieciaków te emocje są absolutnie czytelne. Przy pierwszym czytaniu przepytałam swojego syna z tego, co czuje słoń i – wyprzedzając fabułę – spytałam, co według niego zrobi. Odpowiedział bez wahania i odpowiedział właściwie.   

Dwoje dzieci nad „Czy polubisz moją breję?”. Oboje śledzą, co się wydarzy.

Córki o to nie pytałam. Dawno temu dowiodła, że jest dzieckiem empatycznym.

Pstryk. Będzie dygresja z naszego życia.

Moja córka mogła mieć wtedy dwa latka, bo jeszcze ją nosiłam i śpiewałam, żeby zasnęła. W pewnym momencie ona zwraca się do mnie: – Mama, nie śpiewaj.

– Ale dlaczego? – dopytuję zdziwiona.

Cisza. Zaczynam dopytywać, nie mogę zrozumieć, w czym rzecz.

– Mama śpiewa brzydko? – pytam w końcu.

– Brzydko – przytakuje moja córka ze smutkiem.

Robi mi się bardzo przykro. Moje wyobrażenie o sobie – matce śpiewającej cudne kołysanki – właśnie legło w gruzach.

– No dobrze, nie będę – mówię tylko.

Moja córka widzi, że jest mi smutno.

– Mama, śpiewaj brzydko – mówi mi.

Znowu jest dobrze.

Wracając do książki, wiecie już, co zrobił słoń. Zgadł to też mój trzylatek. Ale zaraz potem książka okazała się nie na jego nerwy. Nie był w stanie patrzeć na poświęcenie, do którego jest zdolny słoń.

Histeria dziecięca przy pierwszym czytaniu. To często się nie zdarza.

To był moment, na którym przygodę z książką zakończył mój syn. Tu wrzeszczał. Słoń nie mógł wziąć do ust brei. Po prostu nie mógł. Mój trzylatek nie pozwalał mi przełożyć kartki. Naprawdę to przeżywał. Serio, nasze pierwsze czytanie było pełne emocji (następne – rodzinne – już poszło gładko).

Całą opowieść od początku zupełnie inaczej odbiera moja pięciolatka. Ona wręcz rechocze. Żadna breja jej niestraszna.

Pożytki ze śmiechu

Dalej o fabule nic nie mówię. I tak opowiedziałam za dużo. Słów użyłam przy tym więcej niż łącznie pada w całej książce, lecz to dlatego, że mała krotochwilna książeczka wzbudza szczere emocje w moich dzieciakach. Zaskoczyło mnie to. A już do głowy mi nie przyszło, że młodszy będzie ją wręcz przeżywał.

Ta książka to zabawa sama w sobie. Nie udaje, że jest czymś więcej niż jest. Nie jest edukacyjną książką z przesłaniem. Ale moje dzieci świetnie się przy niej bawią i chcą do niej wracać. Błyskawicznie podłapały język, udają, że gotują sobie breję, a mnie całkiem na serio mówią: „nie ma mowy”. Do tego tekstu jest w niej na tyle mało, że córka sama daje radę ją przeczytać.

Fajna. Nasza ocena: piątka.

„Czy polubisz moją breję?”

Tekst i ilustracje: Mo Willems

Tłumaczenie: Marta Tychmanowicz

Wydawnictwo Babaryba

Aaa, gdyby ktoś chciał poznać Mo Willemsa, który stworzył świnkę Malinkę, ten znajdzie sporo materiałów w sieci, Willems na Twitterze uczy dzieci rysować, a w dobie koronawirusa ma chyba jeszcze więcej oglądających niż zazwyczaj.

A tu dowód, że to, co robi, sprawia mu autentyczną frajdę:

Dodaj komentarz