„Czas na nocnik!”. Ocena – jak na załączonym zdjęciu

Temat bliski życia jak mało który: „Czas na nocnik!”. Co z tego, że my akurat z nocnika już korzystamy. Przeżyjmy to jeszcze raz – najwyraźniej życzy sobie mój syn, bo od książki nie chce się wieczorem odkleić.

Mamy w domu książki wybrane ze względu na tekst albo obłędne rysunki, mamy ich dużo. Kiedy jednak dzieciaki idą ze mną do księgarni czy biblioteki, zawsze do wyselekcjonowanego stosiku dołożą coś, z czego już teoretycznie wyrosły. I tak córka, mimo że ma pięć lat, rzutem na taśmę dostarczy Kicię Kocię albo Świnkę Peppę. Na tej samej zasadzie syn, któremu za dwa miesiące stukną trzy latka, przyniesie kolejną kartonówkę.

Ostatnio uparł się przy „Czas na nocnik!”. Wybrał po okładce. Bo miś, bo królik, bo samochód w tle. Trzy razy próbowałam się od tej książki odgonić, ale uległam. I nie żałuję.

Gdy trzeba dziecko odpieluchować

„Czas na nocnik!” to książka, która – jak się łatwo domyślić – ma pomóc dzieciom pożegnać się z pieluszkami. Miś Uszko dostaje od swojej mamy nocnik, dostaje majtki z pociągiem (pociągiem! Który z małych chłopców nie wielbił pociągów) i zaczyna się zabawa. Najpierw dosłownie, bo nocnik zostaje wykorzystany jako przedmiot do takowej, a potem faktyczna nauka korzystania z niego.

Schowajmy go, myśli Uszko.

Gdyby nie fakt, że my w sprawach nocnika już jesteśmy biegli, pewnie książka mogłaby nam się przydać do oswojenia tematu. Tak czytamy o tym, co znamy, bez stresu, po wielokroć, codziennie wieczorem, czyli tak, jak to dwulatek lubi najbardziej.

Kartonówki wciąż na fali

A co lubi w tej książce? Po pierwsze, misia Uszko. Miś ma na obrazkach, zresztą bardzo ładnych, świetną mimikę, bardzo czytelną dla dziecka. Mój syn przy pierwszym oglądaniu książeczki zapytał mnie: dlaczego on krzyczy? Serio, to mnie ujęło, że on widział to, co ja mogłam przeczytać.

Miś krzyczy – przecież to widać.

Po drugie, fajne jest to, że miś ma zachowania podobne do typowego dwulatka (a przynajmniej dwulatka w moim domu). Lubi pociągi (my też!). Ma królika – przytulankę (my też). Jest też swojski bałaganik z zabawek i niedojedzona kanapka. Słowem klimat, jakby mały chłopiec słuchał opowieści o samym sobie.

Mnie podobają się: podejście mamy misia do tematu nocnikowania, a także ilustracje i wierszyk na końcu (do połowy, bo potem rym się sypie).

Ocenę mój syn wystawił za pomocą gestu. Na zdjęciu jest okejka – specjalnie powtórzona, ale przysięgam, użył jej po raz pierwszy sam, kiedy chciał, żebym przeczytała mu znów właśnie tę książkę, bo „ona taka fajna”. Normalnie tego nie robi. Zaskoczył mnie.

„Czas na nocnik!”

Tekst: Tracey Corderoy

Ilustracje: Caroline Pedler

Grupa Wydawnicza Foksal

Dodaj komentarz